Państwo potrzebuje uczciwych banków
Państwo skupione na projektach infrastrukturalnych zapomniało o obronie obywateli przed nadużyciami w instytucjach finansowych i zazwyczaj nie reagowało.
Jedną z cech neokolonialnego państwa jest brak dbałości o interes obywateli. Dla władzy, jej urzędników, ważniejsze są instytucje finansowe i tępe przekonanie, że ich interes jest tożsamy z interesem pomyślności państwa i jego społeczeństwa.
Neokolonialne państwo tworzy więc reguły inne dla dużych korporacji, a inne, gorsze, dla obywateli, w imię pomyślności wszystkich. Tak trafnie pojęcie neokolonializmu zdefiniowała prof. Ewa Thompson z Rice University w Houston.
Czytając ostatnie postulaty środowiska bankowego, domagającego się od nowej władzy konkretnych działań między innymi w sprawach frankowiczów, można odnieść wrażenie, że banki nie wyciągnęły żadnych wniosków z wieloletniej walki konsumentów o unieważnienie swoich umów.
Banki wciąż uważają, że nierozwiązany problem kredytów frankowych rzutuje na finasowanie gospodarki. Twierdzą nawet, że klauzule abuzywne stały się pretekstem do unieważniania całych umów i dlatego właśnie banki ponoszą wielkie straty. Przegrane procesy zaś zmuszają je do tworzenia coraz wyższych rezerw. Nie ma w tym ani odrobiny chęci przyznania się do porażki i wzięcia odpowiedzialności za wykreowany problem.
Postulaty idą dalej: to musi się zmienić, jeśli mamy służyć gospodarce i … obywatelom.
Kolonialna mentalność
Wśród cech, charakteryzujących kraje postkolonialne jest ubóstwo, które wiąże się między innymi z zanikiem tradycji dziedziczenia. Rodziny bowiem w kraju postkolonialnym są tak ubogie, że nie zostawiają dzieciom w spadku żadnego majątku. Odnosi się to właściwie do całego społeczeństwa, wszystkich jego warstw, włącznie z warstwą wykształconą.
Ofiar kredytów frankowych było ponad 700 tysięcy. Do ubóstwa, do którego często doprowadzał kredyt frankowy można dołożyć brak stabilizacji, życie w rytmie kursu franka, bankructwa i ludzkie nieszczęścia.
Okazało się też, że banki nie są instytucjami zaufania publicznego działającymi w interesie społecznym. Można się było o tym przekonać przy okazji nie tylko spraw frankowych, ale wcześniej również w sprawach opcji walutowych czy innych afer finansowych, takich jak GetBack, gdzie przedsiębiorcy i zwykli ludzie tracili majątki i oszczędności życia.
Państwo skupione na projektach infrastrukturalnych zapomniało o obronie obywateli przed nadużyciami w instytucjach finansowych i zazwyczaj nie reagowało lub w sposób ograniczony i przede wszystkim zbyt późno.
Do środowiska bankowego winny docierać liczby, a więc przypomnijmy, że w 2008 r. Komisja Nadzoru Finansowego oszacowała straty polskich przedsiębiorców zaangażowanych w opcje walutowe na około 5,5 miliarda złotych, a w 2009 na co najmniej 9 miliardów.
W trakcie wieloletnich procesów w sprawie umów frankowych, można się było spotkać z najbardziej piramidalnymi uzasadnieniami, dlaczego te umowy mają pozostać ważne. Choćby takim, że jeśli frankowicze zaczną masowo wygrywać te spory, to w efekcie zagraniczni inwestorzy mogą być sceptycznie nastawieni do inwestowania w polską gospodarkę.
Nie trzy, ale trzydzieści trzy
Wydawać by się mogło, że po porażkach przed TSUE, gdzie konsumenci triumfowali na całej linii, banki zmienią swoją narrację. Tak się nie stało, ani po przełomowej sprawie państwa Dziubak, ani po najnowszych orzeczeniach C-140/22 i C-28/22. Trybunał zajmował się sprawami tych toksycznych kredytów ponad trzydzieści razy, i to nie tylko w sprawach polskich konsumentów. TSUE wielokrotnie podkreślał wagę ochrony konsumenta przysługującej mu na podstawie dyrektywy 93/13. Na dodatek w sprawie C-28/ 22 zmienił niekorzystny dla konsumentów sposób liczenia odsetek i podważył możliwość korzystania z prawa zatrzymania przez banki. Nadto nakazał wydawanie zabezpieczeń na rzecz konsumentów w sprawie C-287/22. W sprawie państwa Szcześniak, Trybunał wyraźnie wskazał, że bank nie może dochodzić żadnych należności od konsumenta poza wypłaconym kapitałem. Co w takim razie jest jeszcze niejasne? Konsumenci w polskich sądach wygrywają prawie wszystkie sprawy.
Warszawa to nie Paryż
3 stycznia 2024 roku można było przeczytać w Rzeczpospolitej, że we Francji największy europejski bank BNP Paribas idzie na ugodę z tysiącami frankowiczów. Bank zawarł ugodę z 4665 klientami, którzy zaciągnęli kredyty we frankach szwajcarskich na sumę 770 mln euro. Klienci brali po 120-150 tys. euro we frankach szwajcarskich na nieruchomości pod wynajem. Bank nie uprzedził swoich klientów o ryzyku walutowym. Francuskie stowarzyszenie konsumenckie odniosło wielki sukces. Na podstawie porozumienia z bankiem będzie można unieważnić umowy, a klienci nie będą musieli płacić bankowi odsetek, a dostaną ich zwrot za prawie 15 lat. To może oznaczać, że francuski bank wypłaci klientom między 400 a 600 milionów euro. Ten spór z największym bankiem w Europie otworzył drogę dla innych poszkodowanych kredytobiorców we Francji.
Tymczasem w Polsce w sprawie pozwu grupowego złożonego w 2015 roku nie tylko bank nie zaproponował żadnej ugody, ale klienci nie dostali w sądzie zabezpieczenia, a postępowanie nie wyszło z etapu ustalania składu grupy. W innym zaś postępowaniu grupowym, gdzie pozew został złożony w 2014 r, po sprawdzeniu przez analityków propozycji ugodowej, wyszło, że klienci w efekcie takiej ugody mieliby zapłacić… więcej.
Autostradą do celu
Wracając zaś do prof. Thompson, to przed Polakami wciąż żmudna praca. Trzeba zdobyć się na przeciwstawienie się hegemonowi dyskursu. Porzucić w stosunku do niego ,, postawę ucznia’’.
Działania konsumentów, lata pracy stowarzyszeń konsumenckich, takich jak Stop Bankowemu Bezprawiu i Pro Futuris były jak wstęp do dominującego, hegemonicznego dyskursu, który został porównany przez prof. Thompson do wjazdu na autostradę: nie można się do niej dostać z bocznej uliczki w rodzimym miasteczku, najpierw trzeba dobić do drogi wjazdowej (na której jest korek), znaleźć tam miejsce włączenia się do ruchu i dopiero wtedy można żywić nadzieję na sukces.
Wszystkim konsumentom i ich stowarzyszeniom należy się po latach walki o wjazd na autostradę wielki szacunek. Tym bardziej, że narody skolonizowane nie miały możliwości przez lata wjeżdżania na tę autostradę poczynając od braku samochodu i prawa jazdy.