Najpierw należy ustalić stan faktyczny w oparciu o pełną wiedzę i prawdę materialną. Dopiero potem polscy i niemieccy politycy będą mogli uzgodnić sprawiedliwe rozwiązanie problemu.
Teza świętej pamięci profesora Jana Sandorskiego o nieważności zrzeczenia się przez Polskę reparacji wojennych wywołała ożywioną dyskusję na łamach prasy. Pojawiły się głosy krytyczne, ale również i takie, które podkreślają, że reparacje to sprawa polityczna, a nie prawna.
Przymus ekonomiczny i polityczny
W 2004 r. w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” oraz w artykule naukowym „Nieważność zrzeczenia się przez Polskę reparacji wojennych a niemieckie roszczenia odszkodowawcze” prof. Sandorski stwierdził, że według deklaracji do konwencji wiedeńskiej z 1969 r. o nieważności umów międzynarodowych wszelkie akty prawne, które podpisano pod przymusem: ekonomicznym, politycznym czy militarnym ze strony innego państwa, uważa się za nieważne od momentu podpisania. To, że polscy komuniści byli pod przymusem politycznym, nie ulega kwestii. W 2004 r. odnaleziono protokół z posiedzenia komunistycznego rządu PRL z 19 sierpnia 1953 r., z którego wynika, że byli też pod przymusem ekonomicznym. Dostali bowiem od towarzyszy radzieckich ofertę nie do odrzucenia.
Bolesław Bierut miał referować na posiedzeniu Rady Ministrów propozycję strony radzieckiej. Rosjanie proponowali, że jeśli strona polska zrezygnuje z reparacji wojennych wobec NRD, to oni zrezygnują z obciążenia PRL kontyngentem węglowym, czyli przymusowymi dostawami węgla z polskiego Śląska do ZSRR, za który Rosjanie płacili nam 10 proc. jego wartości. Te kontyngenty, które miały wartość 12–13 mln ton, były ogromnym obciążeniem dla polskiej gospodarki. Czy mieliśmy więc możliwość manewru? To był bandycki, bezczelny szantaż ze strony ZSRR! – twierdził na łamach „Gazety Wyborczej” profesor.
Dzisiejsze ustalenia historyków idą jeszcze dalej. Profesor Bogdan Musiał odnalazł po latach starań w Rosyjskim Państwowym Archiwum Historii Najnowszej uchwałę Rady Ministrów ZSRR z 18 sierpnia 1953 roku, w której czytamy, że Rada Ministrów ZSRR poleca MSZ, by ten powiadomił rząd PRL, iż Związek Sowiecki od 1 stycznia 1954 r. zrezygnował z pobierania reparacji od Niemiec i od strony polskiej oczekuje tego samego, co ma zostać potwierdzone podpisaniem protokołu. Żadnych propozycji czy negocjacji. To uruchomiło lawinę wydarzeń. Już następnego dnia między 16.30 a 17.15, bez żadnych dyskusji, wykonano rozkaz sowiecki. Według profesora Musiała protokół z posiedzenia rządu PRL z 19 sierpnia 1953 r. ma numer 27a/53. Na oryginalnym dokumencie widać, że litera „a” jest dostawiona. Co oznaczałoby, że protokół został niejako wklejony między istniejące wcześniej zapisy zarejestrowane w ewidencji Urzędu Rady Ministrów. 23 sierpnia 1953 r. w Warszawie Rada Ministrów przyjęła oświadczenie, w którym rząd PRL „wita z pełnym uznaniem decyzję rządu ZSRR w sprawie niemieckiej”. Według profesora Sandorskiego takie oświadczenie nie wywołuje skutków prawnych i nie może być konwalidowane.
Ziemie odzyskane a niemieckie roszczenia
Nie ulega wątpliwości, że po 1989 r. zarówno polska dyplomacja, jak i nauka prawa międzynarodowego nie zareagowały na fakt, iż problem przejęcia niemieckiej własności przez Polskę po drugiej wojnie światowej znalazł się w nowym, zmienionym kontekście politycznym. Nie bez wpływu na postawę strony polskiej było stanowisko strony niemieckiej, która taktycznie nie podnosiła kwestii odszkodowawczych, co mogło stworzyć błędne wrażenie, że ich nie dostrzega – pisał w 2004 r. prof. Sandorski w „Ruchu prawniczym, ekonomicznym i socjologicznym”. Strona polska pozostała więc na pozycjach z lat 1945–1989, zakładając, iż na mocy układów poczdamskich z 2 sierpnia 1945 r. państwo polskie miało prawo przejąć własność niemiecką, zarówno państwową, jak i prywatną, i dokonać zmian w strukturze własności na podstawie aktów prawa wewnętrznego, będących konsekwencją decyzji alianckich. Towarzyszyło temu przekonanie Polaków, że wszyscy Niemcy ponoszą moralną odpowiedzialność za wywołanie drugiej wojny światowej i że obciążeni są zbiorową winą, która uzasadnia pozbawienie ich majątku pozostawionego w granicach powojennej Polski.
Konieczność liczenia się ze standardami prawa międzynarodowego powoduje, że warto zwrócić uwagę na doświadczenia innych państw, które po drugiej wojnie światowej, podczas likwidacji jej skutków, przejęły majątek należący do państwa i obywateli Niemiec. Należy przypomnieć, że alianci, nie czekając na zawarcie traktatów pokojowych z państwami osi, przejmowali ich majątek znajdujący się na ich terytorium. Podobnie postąpiły po zakończeniu wojny państwa neutralne (Hiszpania, Portugalia, Szwajcaria, Szwecja). 14 stycznia 1946 r. Stany Zjednoczone, Francja i Wielka Brytania zawarły z piętnastoma aliantami zachodnimi umowę w sprawie reparacji niemieckich i utworzenia Międzynarodowej Komisji Reparacyjnej. Wyznaczono w niej procentowy udział każdego z osiemnastu państw w reparacjach zachodnich. Wśród tej osiemnastki znalazły się dwa państwa, które później weszły w skład bloku socjalistycznego – Albania i Czechosłowacja. Każde miało obowiązek przejęcia majątków niemieckich (w tym niemieckich majątków prywatnych), które zaliczono na konto udziałów reparacyjnych.
Po powstaniu RFN państwo to zawarło ze Stanami Zjednoczonymi, Francją i Wielką Brytanią 26 maja 1952 r. umowę w sprawie regulacji kwestii wynikłych z wojny i okupacji, należącą do pakietu tzw. paktów bońskich. RFN zobowiązywała się tam do niepodnoszenia w przyszłości żadnych zarzutów przeciwko działaniom, które były dokonywane przeciwko majątkom za granicą. Równocześnie RFN przyjęła na siebie obowiązek dołożenia starań, by poprzedni właściciele otrzymali odszkodowania. Nasuwający się wniosek jest prosty. Mocarstwa zachodnie w zawartych traktatach przerzuciły na państwo niemieckie ciężar odszkodowań za majątki utracone przez obywateli niemieckich w związku z reparacjami wojennymi. Polska nie zdołała wynegocjować z RFN analogicznych przepisów ani w traktacie o podstawach normalizacji z 7 grudnia 1970 r., ani w traktacie potwierdzającym istniejącą granicę z 21 czerwca 1990 r., ani w traktacie o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 17 czerwca 1991 r. W związku z tym ostatnim w listach ministrów spraw zagranicznych znalazło się stwierdzenie, że traktat nie reguluje problematyki majątkowej i obywatelstwa. Oświadczenie rzeczniczki niemieckiego MSZ, cytowane w „Rzeczpospolitej” w 2003 r., iż: obydwa rządy reprezentują odmienne stanowiska prawne w sprawach wypędzenia; rząd niemiecki uważa, że wywłaszczenie dokonane było niezgodnie z prawem międzynarodowym, a polski jest odmiennego zdania”.
Podobne poglądy można znaleźć w niemieckiej doktrynie prawa. Jeszcze przed podpisaniem traktatu potwierdzającego istniejącą granicę z 1990 r. podkreślała ona z naciskiem, iż „uznanie w umowie niemiecko-polskiej linii Odra–Nysa za zachodnią granicę Polski spowoduje, co prawda, odstąpienie zachodnioniemieckich obszarów, to nie będzie jednak oznaczać zmiany w porządku własnościowym i pozbawienia prywatnej własności”. Doktryna niemiecka zwracała uwagę przy okazji dyskusji nad traktatem potwierdzającym istniejącą granicę, że nie istnieje fundamentalna zasada prawa międzynarodowego, według której państwo musiałoby się zobowiązać do płacenia odszkodowania swoim obywatelom za szkody majątkowe poniesione wskutek wojny. Za wywłaszczenie odpowiedzialność majątkową ponosi więc państwo, które go dokonało, chyba że strony w umowie międzynarodowej przyjmą wyraźnie odmienną zasadę, tak jak to się stało w traktacie wersalskim.
Polakom i psom wstęp wzbroniony
Echa tych poglądów słychać również w dzisiejszych wystąpieniach polityków niemieckich, którzy uparcie twierdzą, że niemiecka pozycja jest bardzo jasna: ta sprawa została z punktu widzenia prawnego zamknięta już dawno.
Nie sposób uciec od wrażenia, że poglądy te mogą mieć związek z historią, a właściwie z jej nauczaniem. W książce Piotra Świątkowskiego „Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w kraju Warty” można przeczytać o tym, jak Niemcy uczyli się i uczą historii. Zaraz po wojnie młodzi Niemcy korzystali z wydanej jeszcze w 1944 r., a więc przez nazistów, książki „Der Weg zum Reich”. Mogli w niej przeczytać, że rządy Francji i Wielkiej Brytanii nastawiały Polskę przeciwko Rzeszy. Dlatego nie powiódł się pokojowy plan Hitlera, który chciał pomóc Niemcom mieszkającym w Polsce. Poparcie Anglików sprawiło, że Polska poczuła się pewnie w swej antyniemieckiej postawie. Wybuchały pogromy. 80 tysięcy Niemców uciekło w głąb Trzeciej Rzeszy, ratując zdrowie i życie. Gdy 1 września polskie bojówki przekroczyły granicę, Hitler nie miał wyjścia i wydał rozkaz odparcia ataku. W kolejnym podręczniku wydanym w 1956 r. informowano, że miliony Niemców opuściły swoje ojczyste ziemie, chociaż Polacy nie byli w stanie zagospodarować przejętych terenów. W Poczdamie zaś mocarstwa postanowiły wypędzić prawowitych niemieckich właścicieli. Współczesne podręczniki zaś pomijają polskie cierpienia. Przeciętny niemiecki uczeń dowie się więcej o skromnym niemieckim ruchu oporu niż o polskim państwie podziemnym. W podręczniku „Historia dla licealistów”, według autorów, wysiedlenia Polaków były odpowiedzią na polskie ekscesy przeciwko volksdeutschom. W programie matury międzynarodowej zaś wojnę wywołali naziści, a nie Niemcy. I na koniec tej niemieckiej lekcji historii coś dla młodzieży. W komiksie Arta Spiegelmana Niemcy to koty, Żydzi to myszy, Amerykanie to psy, a Polacy to świnie.
Co z tą polityką?
Marszałek Piłsudski mawiał, że nikomu prawie nie wierzy, a cóż dopiero Niemcom. Doprowadził on jednak do zawarcia 31 października 1929 r. układu likwidacyjnego między Polską a Niemcami. Układ ten kończył wieloletnie spory dotyczące wzajemnych rozliczeń. Jaką drogą pójdzie Polska i jak odpowiedzą Niemcy, będziemy to teraz mogli obserwować. Jedno jest pewne. Na pytanie w sprawie reparacji: prawo czy polityka? Należy odpowiedzieć: Sprawiedliwość podąża za prawdą. Zatem najpierw należy ustalić stan faktyczny w oparciu o pełną wiedzę historyczną, prawdę materialną i prawne podstawy. Wszystko po to, aby polscy i niemieccy politycy mogli uzgodnić sprawiedliwe rozwiązanie problemu reparacji.
Prawo ma służyć dobru. To wiedzieli już starożytni.