Bankowcy napisali listy do premiera Mateusza Morawieckiego i prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego, w którym skarżą się na działania prezesa UOKiK i jego zbyt konsumenckie podejście do umów indeksowanych do franka szwajcarskiego oraz na sądy, które w końcu po latach batalii sądowych, ośmielone orzeczeniem TSUE w sprawie państwa Dziubaków, zaczęły wydawać wyroki unieważniające umowy bądź wykreślające klauzule abuzywne.
Panie Premierze Pan się nie boi. Państwo za Panem stoi.
Adam Glapiński szef Narodowego Banku Polskiego odpowiedział szybko i jednoznacznie. Uważa, że za kredyty walutowe odpowiadają wyłącznie banki i nie powinny próbować zrzucać odpowiedzialności na innych. Po raz pierwszy w debacie publicznej, która toczy się na ten temat od wielu lat, prezes NBP, uznał list za próbę niedozwolonego lobbingu, w tym próbę przerzucenia odpowiedzialności za kredyty frankowe na instytucje publiczne. W oczekiwaniu na odpowiedź premiera warto przypomnieć, że już w 2016 roku raport Rzecznika Finansowego w sprawie kredytów frankowych był miażdżący dla banków. Wnioski przedstawione w podsumowaniu stustronicowego dokumentu nie pozostawiały żadnych złudzeń, że w tej sprawie banki działały bezprawnie. Wniosek główny był taki, że kredyty walutowe stanowiły dla sektora bankowego źródło istotnych korzyści finansowych, które jak stwierdza raport- wynikały ze stosowania w umowach kredytowych postanowień o charakterze abuzywnym, godzących w dobre obyczaje i w rażący sposób naruszających interesy kredytobiorców-konsumentów.
Z raportu Rzecznika. Nie kradnij, nie kłam i nie naruszaj prawa.
To co dziś wydaje się, być przesądzone po wyroku TSUE, wówczas w 2016 roku, kiedy powstał raport Rzecznika stanowiło wręcz rewolucyjne podejście do tematu, ale w sądach na zmianę trzeba było czekać jeszcze trzy lata. Warto więc przypomnieć, najważniejsze tezy raportu, bo on wyznaczał kierunek i dał wsparcie wszystkim walczącym w sądach. Po pierwsze raport zwracał uwagę na dowolność w przeliczaniu kapitału i rat kredytu po kursach ustalanych w sposób jednostronny przez banki. W niektórych bankach, jak stwierdzono w raporcie różnica pomiędzy kursami kupna i sprzedaży walut sięgała kilkunastu procent, a spready walutowe pomiędzy kursami kupna i sprzedaży walut publikowanymi przez NBP wynosiły około1,5 % do 2%. Banki całkowicie w dowolny sposób stosowały do przeliczenia jednych pozycji umownych kurs kupna waluty, a do przeliczania innych pozycji kurs sprzedaży waluty, a to narażało kredytobiorców na dodatkowe koszty. Rzecznik stwierdził również, że w przypadku kredytów walutowych nie dochodziło do fizycznego transferu waluty pomiędzy bankiem i kredytobiorcą. Potwierdził więc to, co do tej pory twierdzili kredytobiorcy, a i sądy po latach w końcu dostrzegły. Mechanizmy przeliczania kwot kredytów i rat kapitałowo- odsetkowych obserwowane przez Rzecznika Finansowego w umowach kredytów walutowych były skonstruowane tak, aby maksymalizować zyski banków, ponieważ nie odnosiły się one jedynie do przeliczania kwoty kredytu oraz rat kapitałowo odsetkowych, ale również wszelkiego rodzaju prowizji, opłat i ubezpieczeń. Stosowanie przez banki spreadów walutowych, jak również jednostronne ustalanie kursów walut oraz sposób doboru kursów walut stosowanych do przeliczania poszczególnych pozycji umowy kredytowej, w zależności od tego, który z kursów był korzystniejszy dla banku, nie znajdowały uzasadnienia w przepisach prawa, na które powołują się banki uzasadniając dopuszczalność oferowania kredytów walutowych. Taką konstrukcję trudno bowiem uznać za waloryzację umowną w rozumieniu kodeksu cywilnego, który zakłada, że miernik wartości według którego ustalana będzie wysokość świadczenia musi być jednolity i obiektywny, a zatem nie może być jednostronnie ustalany przez bank. Ze skarg, które napływały do Rzecznika wynika, że wielu konsumentów zwracających się o pomoc, podkreślało, że gdy udawali się do banków po kredyt mieszkaniowy, byli informowani, że nie mają zdolności kredytowej, aby zaciągnąć kredyt w złotówkach, ale mają zdolność do zaciągnięcia w walucie obcej- w szczególności we franku szwajcarskim. Jednocześnie pracownicy banków informowali klientów, że ryzyko takiego kredytu w szczególności we franku szwajcarskim jest niewielkie, ponieważ jest to najbardziej stabilna waluta świata. Banki wprowadziły na rynek polski kredyty indeksowane kursami walut obcych, pomimo iż zdaniem Rzecznika Finansowego w świetle obowiązujących wówczas przepisów prawa, w szczególności definicji umowy kredytu określonej w prawie bankowym, zachodziły istotne wątpliwości, czy tego rodzaju konstrukcje umowne były prawnie dozwolone. Rzecznik Finansowy w podsumowaniu raportu pisał, że zdaje sobie sprawę, że problem należy rozwiązać systemowo, jednak podkreślał, że należy przede wszystkim doprowadzić do zgodnego z prawem wykonywania umów oraz zapewnienia sprawiedliwego rozkładu kosztów i ryzyka pomiędzy podmioty profesjonalne oraz kredytobiorców –konsumentów. Rzecznik podkreślał, że musi również zmienić się podejście banków do uwzględniania roszczeń klientów w przedmiocie usuwania z umów postanowień uznanych w toku abstrakcyjnej kontroli wzorców umów za niedozwolone. Banki wciąż uważają, że zaprzestanie stosowania klauzuli niedozwolonej dotyczy jedynie wzorca umowy, nie zaś umów zawartych na podstawie tego wzorca. Rzecznik definitywnie nie zgodził się z tego rodzaju podejściem. Uważał, że taka praktyka dowodzi jedynie nadużywania pozycji banków względem słabszej strony umowy, jak również braku woli ugodowego rozwiązania problemu.
W poszukiwaniu straconego czasu oraz solidarności. Zmiana miejsc.
Od czasu wydania raportu Rzecznika Finansowego minęły cztery lata. Właśnie dowiedzieliśmy się, że Urząd Rzecznika Finansowego ma zostać zlikwidowany, a jego kompetencje ma przejąć UOKiK. Niestety bankom nie podoba się również stanowisko tego urzędu. Piszą do premiera, że ochrona konsumenta idzie za daleko, a decyzje o uznawaniu kolejnych zapisów w umowach za niedozwolone mogą spowodować kolejne kłopoty dla banków. Postawiono również pytanie, czy prawo powinno chronić konsumenta usług finansowych przed każdym ryzykiem i czy w związku z tym wszystkie powinny na siebie wziąć banki? Przygotowując odpowiedź, premier powinien wziąć pod uwagę również to, że bankom nie spodobał się również wyrok TSUE w sprawie państwa Dziubaków. A w oczekiwaniu na ten wyrok, bankowcy wysłali nawet list do Trybunału, nie zważając, że było to działanie bez precedensu. Profesor Ewa Łętowska w swoim ostatnim opracowaniu na temat kredytów frankowych pisze wręcz o zjawisku bankowego lobby, które działa w sposób brutalny i nieprzejrzysty. Odpowiedź premiera może być bardzo ciekawa, bo dziś będzie zmuszony wziąć pod rozwagę inne racje niż jako były szef banku. Może też wystąpić w roli Piłata i umyć ręce, uznając, że wieloletnie próby poszukiwania systemowego rozwiązania problemu nie przyniosły żadnego skutku. Jak wiemy, politycy nie stanęli na wysokości zadania i odesłali wszystkich do sądów. Już tylko dla przypomnienia, banki walnie przyczyniły się do tego, rozpętując medialną histerię, że ewentualna ustawa wysadzi w powietrze cały sektor finansowy. Tak więc banki nie chcą ustąpić nawet na milimetr. Nie chcą ustawy, ugód i kontestują prawomocne wyroki. Jedną z cech neokolonialnego państwa jest brak dbałości o interes obywateli. Dla władzy, jej urzędników, ważniejsze są instytucje finansowe i tępe przekonanie, że ich interes jest tożsamy z interesem pomyślności państwa i jego społeczeństwa. Neokolonialne państwo tworzy więc reguły inne dla dużych korporacji, a inne, gorsze, dla obywateli, w imię pomyślności wszystkich. Tak trafnie pojęcie neokolonializmu zdefiniowała amerykańska profesor Ewa Thompson. To, z pewnością wie premier Mateusz Morawiecki, ale czy będzie pamiętał o tym, odpowiadając na list bankowców?
Skandaliczna opieszałość. Walka Dawida z Goliatem.
Profesor Marcin Król w swojej książce ,,Byliśmy głupi’’, opisując problemy Polski po 1989 roku uważa, że większość współczesnych problemów bierze się z tych nierozwiązanych w przeszłości. Jako główną bolączkę wskazał na biurokrację i skandaliczną opieszałość sądów. Dziś, po latach bezowocnej walki o zmianę prawa, protestach ulicznych, frankowiczom pozostała już tylko walka przed sądami. Sądami, które są zalane setkami tysięcy spraw, sądami, w których na rozprawę trzeba czekać latami. Obraz wymiaru sprawiedliwości, zajętego w dużej mierze sobą, a nie sprawami obywateli, jest przygnębiający. Dlatego ten długi i mozolny proces, który jest ostatnią deską ratunku można i trzeba porównać do nierównej walki Dawida z Goliatem. W sądach na rozpatrzenie czeka kilkadziesiąt tysięcy spraw frankowych. Samych umów kredytowych jest w obrocie około 450 tysięcy. Na szczęście, po obniżce opłat sądowych, wyrokach Trybunału Konstytucyjnego i wyroku TSUE widać już światełko w tunelu w postaci wyroków, które uznają te umowy za nieważne i przywracają wiarę w elementarną sprawiedliwość. W 2020 roku w końcu ponad 90 procent spraw sądowych zostało wygranych przez frankowiczów.
Ostatnia szansa czy długi marsz chiński
Warto postawić na koniec pytanie, czy państwo polskie zrobiło wystarczająco dużo dla swoich obywateli związanych z bankami kredytami frankowymi. Uchylenie bankowych przywilejów sądowych, obniżenie opłat w sądach dla konsumentów czy wsparcie urzędów państwowych to ważne, ale system prawny, w którym setki tysięcy umów są wykonywane pomimo tego, że od lat wiadomo, że są wadliwe, nie działa prawidłowo. Może dziś jest ostatnia szansa na powrót do rozmowy o rozsądnej ustawie, przywracającej sprawiedliwość w tych umowach, bez konieczności pokonywania wieloletniej drogi sądowej. Może taka właśnie, powinna być odpowiedź premiera.