Jego atrakcyjność polegać miała na tym, że konsument pokrywa tylko część należności kapitałowej, a pozostała zostaje odłożona w czasie i powiększa bazę, od której nalicza się odsetki. Wpłaty przeznaczane były w pierwszej kolejności na spłatę odsetek, a ponieważ raty były niższe od należnych odsetek, niespłacone odsetki były dopisywane do zadłużenia, które rosło.
W tej sprawie chodziło o kredyt na 100 tys. zł, który po 20 latach spłat został na takiej samej wysokości, a dodatkowo zostało 120 tys. zł skapitalizowanych i niespłaconych odsetek.
– Oznaczało to, że kredytobiorcy spłacający regularnie raty nie zmniejszali ich, ale je z miesiąca na miesiąc znacznie powiększali – to argument pełnomocników powodów radcy prawnego Radosława Górskiego i adwokata Łukasza Felisiaka.
Wyrok nie jest prawomocny, a bank zapewne złoży apelację. Zdaniem banku kredyt był i jest atrakcyjny i można go spłacić, jeśli kredytobiorca dysponuje odpowiednią kwotą, a tym, którzy jej nie mają, proponuje kredyt na obecnych zasadach na spłatę wcześniejszego.
– Gdyby wyrok się uprawomocnił, mógłby mieć znaczenie dla innych sporów – wskazuje mec. Górski.
W sprawę zaangażował się też rzecznik finansowy, wytykając bankowi, że niedostatecznie sprecyzował zasady ustalania bazy do określania rat i zadłużenia oraz ustanowił nieuzasadnioną dysproporcję praw i obowiązków stron umowy.
– W praktyce była to oferta spłaty jednorazowej albo z własnych środków, albo ze środków z „normalnego” kredytu – ocenia dr Mariusz Korpalski, radca prawny. Problem kredytu „Alicja” i kredytów frankowych mają wiele wspólnego.
Po pierwsze, marketing: rewelacyjny i przełomowy produkt, który okazuje się pułapką finansową.
Po drugie, konstrukcja pozwalająca naliczyć niewspółmierne koszty kredytu (tu odsetki, które po 20 latach wynoszą nawet 500 proc. kwoty kredytu).