Banki już ostrzą sobie zęby i wciskają nowe umowy. Wyjaśniamy, jak się bronić.
– Umowy kredytowe denominowane i indeksowane do franka szwajcarskiego odsyłają w zakresie ustalania wysokości oprocentowania do wskaźnika LIBOR CHF. Wskaźnik ten powiększony o stałą marżę procentową banku, która jest wpisana do umowy, pozwala ustalić wartość oprocentowania kredytu spłacanego przez konsumenta – mówi Faktowi radca prawny Beata Komarnicka-Nowak z kancelarii Komarnicka Korpalski. – Z uwagi na podatność wskaźnika LIBOR na nadużycia będzie on publikowany jedynie do końca bieżącego roku. Klienci banków zadają sobie pytanie co dalej z takimi umowami – wyjaśnia. Przedstawiamy jej komentarz.
Kredyty frankowe. Radca prawna wyjaśnia: aneks jest dobrowolny
Klient i bank mogą podpisać aneks zmieniający LIBOR na SARON, WIBOR albo na stałą stopę. Co jednak w sytuacji, w której aneksu do 31 grudnia nie będzie?
Pamiętać należy, że klient nie jest zobowiązany do podpisywania aneksów do umowy. Aneks do umowy, tak jak sama umowa, jest dobrowolny. Pojawiające się niekiedy próby straszenia klientów opłatami, karami, a nawet wypowiedzeniem umowy, są bezprawne.
Zastąpienie przepisami prawa stawki LIBOR przez inną stawkę, np. przez wskaźnik SARON, jest mocno wątpliwe.
Kredyty frankowe: Więcej pytań niż odpowiedzi
Klienci zaciągali kredyty, kierując się przekonaniem, że stawka LIBOR dla CHF jest niską stawką z tego względu, że CHF to silna waluta. Czy notowania stawki SARON będą cechować się podobną stabilnością? Nikt tego nie wie.
A gdyby ustawowo zamienić stawkę LIBOR, na stawkę WIBOR, o której wszyscy wiedzą, że jest znacznie wyższa niż LIBOR? Czy zmiana LIBOR na WIBOR jest mniej dopuszczalna niż na SARON?
Przecież duża część kredytów „frankowych” została zawarta właśnie dlatego, że stawka WIBOR była w latach 2005-2008 zaporowo wysoka i osiągała 7 proc., co po dodaniu marży banku oznaczało oprocentowanie kredytu hipotecznego na poziomie bliskim 10 proc. Kto zdecydowałby się na zaciągnięcie takiego kredytu?
Te wątpliwości powodują, że do dziś ani Komisja Europejska, ani polski Sejm, nie przyjęły żadnych przepisów mających zmienić jedną stawkę na drugą. Umowy bankowe są w tym zakresie dziurawe.
Ale czy znów to klienci banków mają ponosić koszty zaniedbań zarządów banków i ich prawników? Przecież w obrocie prawnym od dawna znane są tzw. klauzule konwersji na wypadek zmiany systemu walutowego czy zniknięcia indeksu rynkowego.
Kredyty frankowe. Zamienił stryjek siekierkę na kijek
Wydaje się, że jeżeli Komisja zdecyduje się na ingerencję prawodawczą i zamieni LIBOR na SARON, to taka zmiana będzie przez polskie sądy akceptowana, ale mocą autorytetu Unii Europejskiej, a nie argumentacji prawnej. Z kolei polski prawodawca nie wydaje się skłonny do wychodzenia tutaj przed szereg.
Jeżeli żadnej ingerencji prawodawcy się nie doczekamy, to pozostanie wybór jednego z trzech rozwiązań: albo przyjęcia ostatniego notowania LIBOR za wiążące na czas pozostały do wygaśnięcia umowy, albo przyjęcia, że stawka LIBOR wynosi 0 (bo brak notowań równa się 0), albo stwierdzenie upadku umowy kredytowej, której nie można wykonać, gdyż jeden z jej kluczowych elementów – wysokość oprocentowania kredytu – nie jest możliwy do ustalenia.
Kredyty frankowe. Pokłosie braku uchwały Sądu Najwyższego
Do problemów frankowiczów z LIBOREM dochodzą jeszcze problemy procesowe. Niektórzy sędziowie zawieszają postępowania do czasu rozstrzygnięcia przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wątpliwości Sądu Najwyższego co do statusu sędziów. Inni zaś sędziowie odwieszają postępowania, widząc że w najbliższym czasie nie będzie wskazówek z Sądu Najwyższego. To efekty braku uchwały, w której Sąd Najwyższy, zamiast odpowiedzieć na sześć pytań w sprawach frankowych, zapytał TSUE o swoje problemy.
Kredyty frankowe. Końca nie widać
Niektóre sprawy frankowe rozpoczęły się jeszcze w 2014, tak jak, chociażby postępowanie grupowe (sygn. XXV C 530/14- obecnie IC 2762/20), w której kilkuset frankowiczów pozwało jeden z banków. Tymczasem sąd zawiesił sprawę, która toczy się już prawie siedem lat w pierwszej instancji i może się okazać, że 10 lat nie wystarczy na wydanie wyroku. Sąd zawieszając postępowanie, użył między innymi argumentu, że obecnie ludzie masowo zaczęli występować z pozwu grupowego, a pełnomocnicy bez przerwy w związku z tym składają kolejne pisma. W żaden zaś sposób nie odniósł się do swojej siedmioletniej bezczynności. Komentarz wydaje się zbędny.
Autor: Beata Komarnicka-Nowak radca prawny, dr Mariusz Korpalski radca prawny z Kancelarii Prawnej Komarnicka Korpalski