Aktualności W Sieci – Opcje i franki w jednym stały domu

31 marca 2014

Od kilku lat przemierzamy Polskę wszerz i wzdłuż, prowadząc procesy w sprawach opcji walutowych oferowanych przez banki w roku 2008. Obecnie zajmujemy się również sprawami klientów, którzy wzięli kredyt indeksowany do franka. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że sprawy te mają wiele wspólnego.

 Kuszenie klienta czyli doradca bankowy w roli Mefisto.

Do zawierania umów odnoszących się do rynku walutowego, czy to opcyjnych, czy to kredytowych, nie dochodziłoby na tak masową skalę, gdyby nie aktywna rola doradców bankowych w namawianiu do zawierania tych umów.

Jakże często słyszeliśmy w sprawach opcyjnych nagrania rozmów klienta z bankiem, prowadzone według jednego scenariusza: ,,Pan się nie zabezpiecza? To lekkomyślne. To spekulacja. Nie wiadomo co będzie z Pańskim kredytem inwestycyjnym, jeśli nie zmieni Pan podejścia do ryzyka walutowego i nie zacznie korzystać z nowoczesnych instrumentów finansowych. To wspaniałe i bezpieczne produkty. Cały świat je stosuje. Nikt się już nie martwi ryzykiem walutowym. Nie, to ubezpieczenie nic nie kosztuje.” Często prezentacje tych wspaniałych i egzotycznych instrumentów przedstawiano na nieformalnych spotkaniach w atmosferze biesiady, zdarzało się to nawet podczas uroczystości rodzinnych.

Jak samo było z  umowami kredytowymi we frankach. Doradcy mówili: „tylko i wyłącznie kredyt walutowy, chyba nie będzie pan głupcem, żeby brać kredyt złotówkowy, skoro WIBOR jest zawyżony, zresztą i tak nie ma pan zdolności kredytowej w złotówkach, bo taki kredyt jest za drogi.” Doradcy wciąż dzwonili i pytali: „jak tam Chatka Puchatka już wybrana? Niech Pan nie zwleka. Kredyt już gotowy. Tylko podpisać i już można się cieszyć.”

Nikt nie przedstawiał realnie co będzie się działo, jeśli trend się odwróci; prezentacje ryzyka były zwykle ustne; jeżeli nawet były pisemne to operowały truizmami typu: kurs waluty jest zmienny. Każdy wie, że kurs jest zmienny. Natomiast nie każdy wie, że prognozy walutowe banków mogą być sporządzane nierzetelnie. Nie każdy wie, że transakcja oferowana przez bank jako „zabezpieczająca” może doprowadzić klienta do ruiny w razie dużej zmiany notowań walutowych. Nie każdy wie, że przyznanie zdolności kredytowej i udzielenie kredytu może doprowadzić klienta do ruiny w razie niesprawdzenia się prognoz walutowych banku. W roku 2008 nikt nie mówił, że gwałtowne osłabienie złotego doprowadzi do katastrofy wiele rodzinnych firm w Polsce; nikt nie mówił, że drastyczna zmiana kursu doprowadzi wiele rodzin do utraty oszczędności całego życia i dachu nad głową.

W przypadku opcji walutowych, Komisja Nadzoru Finansowego zdecydowała się na wprowadzenie bardziej restrykcyjnych dla banków i ochronnych dla klienta standardów rynku dopiero w roku 2010, w przypadku kredytów z elementem walutowym doszło do tego „już” w połowie roku 2009. Czy nadzorca rynku w roku 2008 nie wiedział, że kurs walut jest zmienny?

Prawdziwa historia z protokołu rozprawy głównej.

„Stawił się powód Tomasz P. wraz z pełnomocnikiem.Za pozwany bank nikt się nie stawił. Staje Tomasz P. Lat 41, wykształcenie średnie techniczne, właściciel firmy transportowej. Zeznaje:

Działalność gospodarczą prowadzę od 1990 roku. Klientem pozwanego banku jestem od ponad 20 lat. Umowy o opcje walutowe zawarliśmy po raz pierwszy w maju 2008 roku. Wziąłem również kredyt w celu zakupu i modernizacji bazy transportowej w Radzyniu Podlaskim. Wtedy do firmy zaczął przyjeżdżać doradca bankowy pan C. z mojego banku, który powiedział, że bank wprowadził nowoczesne formy zabezpieczeń kursów walutowych i roztoczył przede mną taką wizję, że większość dużych firm, które odnoszą sukcesy gospodarcze i mają kontakty z walutami korzysta z takich form zabezpieczenia. Moja firma należy do sektora firm średnich. W 2008 wyglądało to tak, iż od kilkunastu miesięcy kursy walut spadały. Oznaczało to straty. Doradca pan C. i pan K. tak mi przedstawili produkt, że kursy walut będą zabezpieczone, a produkt jest nowy i nowoczesny. Pan K. pokazał mi w folderze z którego produktu powinienem skorzystać, żeby się zabezpieczyć. Pan C. i pan K. mówili, że wartość euro może osiągnąć nawet 2 złote. To tłumaczono mi tym, że Polska ma w niedługim czasie wejść do strefy euro i dla Polski ekonomicznie uzasadnione jest to, by kurs walut był jak najniższy. Uwierzyłem im i zawarłem umowę. Później nie roztrząsałem już tego. Widziałem, że kursy cały czas spadają, a rentowność mojej firmy zbliża się do zera. Bałem się tej sytuacji i chciałem się zabezpieczyć. Przez te wszystkie lata od momentu założenia działalności gospodarczej zajmowałem się można powiedzieć w 100 procentach pracą w mojej firmie. Wszystkie środki inwestowałem w rozwój firmy. Do chwili obecnej nie posiadam domu ani mieszkania. Mieszkam w mieszkaniu moich rodziców. Byłem skupiony i zaangażowany w działalnośćmojej firmy. Byłem przeświadczony, że bank nie jest firmą, która jak inne firmy ma zadanie tylko zarabiać i osiągać efekt finansowy. Miałem do tego banku 100 procentowe zaufanie. Nawet przez myśl nie przeszło mi, że komuś z banku może zależeć, żeby wprowadzić mnie w błąd lub, że bank może być nieuczciwy. Byłem przekonany, że bank nie może działać nieuczciwie, ponieważ byłoby o tym powszechnie wiadomo. W tamtym czasie moje zaufanie do banku było bardzo duże. Teraz widzę, że zostałem oszukany przez bank. Pracownicy banku mówili mi, że te opcje które podpisuję zabezpieczone są barierą wyłączającą i że w związku z tym są bezpieczne. Bank doprowadził mnie niemalże do ruiny, a w przypadku przegrania tego procesubędę zrujnowany.”

 

To zapis z rozprawy z 2011 roku. Pan Tomasz nadal toczy swój bój z bankiem. Obecnie sprawa ponownie jest w Sądzie Najwyższym. Sądy co rusz zawieszają lub odwieszają egzekucję. Komornik stał się częstym gościem u pana Tomasza.  Na szczęście, sądy przyznają panu Tomaszowi „prawo ubogich” i zwalniają od kosztów kolejnych środków odwoławczych. Procesy z bankiem pochłonęły już majątek. Od dnia złożenia pozwu minęło 1348 dni. Doradcy tego banku namówili jeszcze Pana Tomasza na przewalutowanie dwóch kredytów złotowych na franki.

 

Prawo rzymskie to za mało.

Do dziś Sąd Najwyższy nie rozstrzygnął definitywnie czym właściwie jest umowa opcji, czy mieści się w ramach umowy sprzedaży prawa czy też jest umową dotąd nieuregulowaną, czy strony mogły opcję ukształtować jako sprzedaż prawa, a jeżeli tak, to gdzie jest cena za to prawo? Na rynku regulowanym – giełdowym problemu by nie było: handluje się tam opcjami, w których parametry są standardowe. Tutaj mieliśmy do czynienia z rynkiem nieregulowanym – pozagiełdowym, czyli takim, w którym każdy może przyjść do każdego i zaoferować opcję. Nadal czekamy na przesądzenie przez Sąd Najwyższy jakie znaczenie miał fakt, że doradca bankowy oferował klientowi opcję zabezpieczającą, „szytą na miarę” jego potrzeb. Nadal czekamy na wyjaśnienie, kto odpowiada za to, że tak uszyte buty piją.

Niektórzy prawnicy banków twierdzą, że do rozstrzygnięcia sporu wystarczy znajomość prawa rzymskiego, a właściwie jednej zasady – pacta sunt servanda. Argumentacja oparta na tej zasadzie sprawia pozór liberalnej, ale to liberalni myśliciele piętnowali literalne odczytywanie tekstów prawnych jako przejaw totalitaryzmu. Po kilku latach batalii sądowych wiemy, że ta zasada to stanowczo za mało. Sędziowie nie kryją, że na derywatach się nie znają. Biegli sądowi dochodzą często do sprzecznych wniosków, a treść opinii nierzadko wywołuje wrażenie pisania z tezą.

W przypadku umów kredytowych odnoszących się do franków sądy również będą musiały odpowiedzieć na wiele skomplikowanych zagadnień prawnych, wykraczających daleko poza instytucje prawa rzymskiego. Czy dowolność ustalania kursu indeksacji raty kredytu wywołuje nieważność całej umowy kredytu, czy tylko klauzuli przeliczeniowej? Podobnie jak w przypadku opcji sądy będą musiały pochylić się nad zarzutami wyzyskiwania niedoświadczenia i zaufania klientów, którzy mieli prawo spodziewać się, że bank jako instytucja zaufania publicznego powołana do redukowania ryzyka finansowego na rynku w ramach działalności depozytowo–kredytowej (art.2 pr. bank.), nie wywołuje przez umowne odesłania do rynku walutowego rujnującego ryzyka dla klientów banku (art. 388 § 1 k.c.).

Kupą Mości Panowie. Pozorna zmiana, polityczna piana i telewizje śniadaniowe.

Powszechnie wiadomo, że w jedności siła, ale czy to wystarczy?

Mieliśmy okazję obserwować losy Stowarzyszenia na Rzecz Obrony Polskich Przedsiębiorstw pana Zbigniewa Przybysza, które kilka lat temu koordynowało działania przedsiębiorców z garbem opcji. Mieliśmy okazję opiniować projekty ustaw w sprawie pomocy dla pokrzywdzonych firm przez opcje. Słuchaliśmy gładkich słów polityków, że sprawy nie można tak zostawić. I co ? I nic. Kiedy zgasły kamery i telewizje przestały o sprawie mówić, problem umarł. Trzeba przypomnieć, że projekty ustaw w tej sprawie opracował zarówno PSL, PiS, jak i SLD. Klienci podkreślali konieczność ograniczenia bankowych przywilejów egzekucyjnych, urągających zasadom państwa prawa.

Na dziesiątki skarg na, mówiąc łagodnie, nadużycie zaufania klientów przez banki, KNF odpowiadał szablonowo, że podejmuje wszelkie niezbędne, przewidziane prawem działania i że nie może ingerować w umowy zawarte przez banki z ich klientami. Za zawieranie bankowych opcji walutowych KNF ukarał kilka firm giełdowych. Nie ma wśród nich żadnego banku. Można odnieść wrażenie, że firmy te zawierały opcje walutowe między sobą… 

W przypadku Stowarzyszenia Pro Futuris pana Tomasza Sadlika trudno oprzeć się wrażeniu dejavu. Telewizje podążają w ślad za panem Sadlikiem, relacjonują jego proces na żywo. Pokrzywdzeni zapraszani są do telewizji śniadaniowych. Prasa opisuje dramatyczne historie ludzi z kredytem walutowym. Prawnicy to komentują. A rzeczywistość skrzeczy. Ustawa antyspreadowa z 2011 roku nie rozwiązała problemu. Sąd Najwyższy już dwukrotnie stwierdził, że kwestia skutków prawnych tej ustawy „wymaga dokładnego zbadania”. Najlepiej świadczą o tym znów pojawiające się ze strony polityków inicjatywy ustawodawcze. Klienci znów podkreślają konieczność pożegnania się z bankowym „wymiarem sprawiedliwości”.

W debacie senackiej przewodniczący KNF równał z ziemią ludzi, którzy wzięli kredyt walutowy nazywając ich spekulantami, nie kryjąc niechęci wobec jakiejkolwiek formy pomocy dla nich. Rzeczowe pytania senatorów, w tym prawników z tytułem profesorskim traktowane były lekceważąco i pogardliwie, z rękami w kieszeniach. Korzystne dla klientów fakty takie jak, wyroki w krajach Unii piętnujące nadużycia banków w oferowaniu kredytów walutowych oraz stanowisko Rzecznika Generalnego europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie C-26/13, pomijano milczeniem. Podkreślano jedynie, że jakakolwiek pomoc doprowadzi do załamania się sytemu bankowego w Polsce (tenor ten sam co przed uchwaleniem ustawy antyspreadowej w roku 2011).

Nic dwa razy się nie zdarza ?

Może tym razem będzie inaczej? Przed nami wybory parlamentarne i politykom bardziej będzie się opłacało zaangażować w sprawę. Nadzieje dało wystąpienie szefa NBP Marka Belki w którym stwierdził, że system bankowy w Polsce preferuje niezrozumiałe i ryzykowne instrumenty finansowe. Prezes NBP stwierdził również, że kilka lat temu banki wciskały opcje walutowe i gospodarka ledwo się z tego wygrzebała. Natomiast o kredytach hipotecznych we frankach powiedział, że jest to tykająca bomba. Za wciskanie ich klientom oskarżył banki i polityków.

 

Kilka dni tego węgierski Trybunał Konstytucyjny dopuścił możliwość ustawowego korygowania umowy kredytowej wstecz pomiędzy bankiem a klientem, z zachowaniem praw słusznie nabytych. Jeśli Europejski Trybunał Sprawiedliwości w sprawie C-26/13 również stanie po stronie klientów, może tym razem uda się wypracować całościowe rozwiązanie problemu społecznego kredytów frankowych. Jeśli nie, to sądy zostaną zalane pozwami zdesperowanych klientów banków. A młyny sprawiedliwości mielą powoli, bardzo powoli.

 

Beata Komarnicka- Nowak

Mariusz Korpalski

autorzy są radcami prawnymi

w Komarnicka Korpalski

Kancelaria Prawna