Aktualności Wprost – Hodowcy Kredytów

20 stycznia 2015

Wypowiedzieć umowę, nałożyć karne odsetki albo dobrać się do nieruchomości – tak amerykański bank traktuje polskich klientów, którym powinęła się noga.

Dobiegamy 60. roku życia. Mamy dwójkę dzieci. Żona przebyła kilka lat temu zapalenie mięśnia sercowego, ma wszczepiony rozrusznik. Boję się, że gdy komornik zapuka do drzwi, może być dramat. Czy BPH, odmawiając zawarcia ugody, dąży do wyeksmitowania nas na bruk? Nie prościej dać nam szansę, zawieszając działania egzekucyjne, i zobaczyć, czy spłacamy ten kredyt?”. To był czerwiec 2014 r. i jeden z ostatnich listów, jakie Antoni i Małgorzata wysłali do BPH. Dwa tygodnie później u małżeństwa z Warszawy zjawił się komornik.

Ich problemy zaczęły się w połowie 2011 r. Uderzył kryzys, zabrakło pieniędzy na pokrycie pełnych rat. Płacili, ile mogli, licząc, że dogadają się z bankiem w sprawie chwilowej obniżki zobowiązań. Negocjacji nie było. Bank wypowiedział umowę, a przez kolejne dwa lata zwodził klientów w sprawie restrukturyzacji. W tym czasie nałożył na nich również wysokie odsetki: karne i umowne. W sumie kilkadziesiąt tysięcy złotych. Takich historii znamy kilka – bank przy niewielkich zaległościach wypowiada umowy i nie daje możliwości sprawiedliwej restrukturyzacji. Później klientom pozostaje jedno: płacić tyle, ile bank każe, albo sprzedać własne mieszkanie.

LEKKI GRZECH, SUROWA KARA

Zdaniem eksperta kredytowego Krzysztofa Oppenheima wypowiadanie umów przez BPH przy tak małych zaległościach to działanie na granicy prawa. – Zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego wypowiedzenie umowy kredytu hipotecznego przez bank z powodu niewielkich zaległości nie może mieć miejsca – mówi Oppenheim. Niepełne raty przez kilka miesięcy płaciła również pani Jolanta z Warszawy. Skutek taki sam: wypowiedzenie umowy i brak możliwości restrukturyzacji. „Pragnę dalej spłacać kredyt, mam w tej chwili wysoką emeryturę. Mogę bez problemu spłacać co miesiąc 1,8 tys. zł, a przecież kredyt nie jest bardzo wysoki – łącznie z odsetkami to niecałe 190 tys. zł. Zabezpieczeniem jest mieszkanie o wartości ok. 260 tys. zł. Dla banku nie ma więc ryzyka, jeśli kredyt zostanie przywrócony do normalnej spłaty” – pisała w październiku do prezesa zarządu BPH Richarda Gaskina.
Kobiecie postawiono ultimatum: zachowa mieszkanie, jeśli wpłaci jednorazowo 76 tys. zł, a później po 1,7 tys. zł w miesięcznych ratach. Albo je po prostu sprzeda. Nie dysponowała żądaną kwotą, więc pozbyła się nieruchomości. Problem w tym, że mieszkanie podarowała niedawno synowi. Przez to, że od czasu darowizny nie minęło jeszcze pięć lat, będzie musiała zapłacić horrendalnie wysoki podatek od sprzedaży. Zamierza dochodzić od banku odszkodowania. Dodatkowo straciła kilkadziesiąt tysięcy złotych, bo bank wymusił na niej pozbycie się mieszkania, nie godząc się na standardowe działanie, czyli restrukturyzację. Ciężko zrozumieć, dlaczego bank nie dąży do ugody. – To jakiś idiotyzm. Wiadomo, że kiedy dochodzi do licytacji, banki odzyskują z tego zaledwie jedną trzecią, bo przy przyspieszonej sprzedaży dom jest sprzedawany po przecenie. Zawsze lepiej wybrać drogę polubowną i pozwolić klientowi spłacać. Wtedy jest szansa na odzyskanie nawet całości zobowiązania – tłumaczy nam jeden z bankowców.

ZABAWA W RESTRUKTURYZACJĘ

– To nie było tak, że zapadłem się pod ziemię, nie było ze mną kontaktu i nie chciałem tego kredytu spłacać. Płaciłem cały czas. Tyle, ile mogłem – mówi pan Antoni. Bank wypowiedział mu umowę, kiedy jego zaległości wyniosły ok. 2,6 tys. franków, czyli niepełne trzy raty kredytu. – W rozmowach telefonicznych były ciągłe obietnice restrukturyzacji. Miała nastąpić po wniesieniu tzw. wpłat uwiarygodniających. Te wpłaty wnosiłem, a BPH ciągle odsuwał termin restrukturyzacji, domagając się kolejnych wpłat – relacjonuje pan Antoni. Jak mówi, bank raz kazał mu zapłacić jednorazowo kilka tysięcy złotych, innym razem trzy raty po 3 tys. zł, a potem miała przyjść propozycja restrukturyzacji. Bank pisze, że kredytobiorcy nie dotrzymali zobowiązania do spłaty kwoty 3 tys. zł (złożonego 23 października 2013 r. w trakcie rozmowy telefonicznej z pracownikiem banku), co także wpłynęło na obniżenie ich wiarygodności w zakresie gotowości do regulowania zobowiązania. Klient odpowiada, że od 8 sierpnia do 17 września 2013 r. wpłacił bankowi trzy raty po 3 tys. zł.

Małżeństwo nie ma pojęcia, ile z tych pieniędzy trafiło na realną spłatę kredytu, a ile na pokrycie odsetek, które nałożył na nie bank po zerwaniu umowy. Zapytaliśmy o to również BPH, który sprawę przemilczał. Odsetkowy licznik bił cały czas, a bank wymyślał kolejne powody, żeby kredytu jednak nie restrukturyzować. Zażądał od klientów wyjaśnienia ich sytuacji w Biurze Informacji Kredytowej. Czego wyjaśnienia miały dotyczyć? Nie wiadomo, bo bank tego nie sprecyzował. Również nam nie był w stanie wytłumaczyć, o co mu chodziło.– Przesłałem im cały wyciąg mojej historii w BIK. Wszystkie informacje o moich kredytach w innych bankach. Z każdym udało mi się dogadać i zawrzeć ugodę. Oprócz BPH – mówi pan Antoni.

Bank pisze do nas, że restrukturyzować nie mógł, bo klienci nie spełnili warunków, m.in. nie wyrazili zgody na wycenę nieruchomości. – Wycena w takich przypadkach jest kluczowa, ponieważ pozwala określić wartość zabezpieczenia i dostosować harmonogram spłaty – pisze bank. Małżeństwo nie chciało się zgodzić, bo to oni, a nie bank, pokryliby koszty wyceny. Ta zresztą była bezzasadna. – Mieszkamy na nowym osiedlu na Ursynowie. Wysłałem bankowi zaświadczenie z mojej spółdzielni, że metr kosztuje tutaj średnio około 8 tys. zł, a ja mieszkam na 90 mkw. Nieruchomość jest więc warta kilka razy tyle ile ten kredyt – mówią klienci. Ich zdaniem wszystkie te działania to gra na zwłokę banku, który chciał naliczać kolejne odsetki. BPH pisze, że wstrzymywał się ze skierowaniem sprawy na drogę postępowania egzekucyjnego, aby umożliwić kredytobiorcom dobrowolną spłatę zobowiązania. Dopiero brak spłaty wspomnianych 3 tys. zł spowodował, że bank podjął decyzję o wystawieniu bankowego tytułu egzekucyjnego.
Wystawił go ostatecznie w lipcu 2013 r., a rok później do klientów zapukał komornik. – To było wysadzenie w powietrze mojej firmy, rodziny, wszystkich kredytów, które miałem w innych bankach. Moją sytuację zrozumiał nawet urząd skarbowy, który rozłożył zaległe podatki na raty tak, żebym nie ogłosił upadłości. BPH w ogóle te sprawy nie interesowały – mówi mężczyzna. Krzysztof Oppenheim zdecydował się pomóc małżeństwu. Widząc upór bankowców, znalazł dla klientów inwestora, który przejąłby dług wobec banku, dzięki czemu nie musieliby sprzedawać mieszkania. Jednak BPH przez blisko dwa miesiące nie zareagował na propozycję. Inwestor w końcu zrezygnował.
Małżeństwo chciało też skorzystać z bankowego arbitrażu konsumenckiego przy Związku Banków Polskich, który rozstrzyga spory na linii konsument – bank. Bank sam to listownie proponował, kiedy jednak klient zapowiedział, że skorzysta z tej niezależnej ścieżki, BPH uznał, że nie ma takiej potrzeby. Dzisiaj pisze do nas, że klient na takie działanie nie potrzebuje ich zgody. Poza tym arbitraż jest możliwy tylko wtedy, kiedy wartość sporu nie przekracza ośmiu tysięcy złotych, nie zaś kilkuset. Przez ponad dwa lata przepychanek z bankiem i nieskutecznych próśb o restrukturyzację oprócz głównej należności klientom narosło jeszcze ponad 36 tys. zł zaległych odsetek i prawie 40 tys. zł kosztów egzekucyjnych. Licznik powiększających się kosztów kredytu bije dzień w dzień.

NOWA UMOWA, STARE SZTUCZKI

Trzy tygodnie temu nastąpił cud. BPH po raz pierwszy zaproponował konkretny scenariusz restrukturyzacji. Ale cud zmieniłby się szybko w koszmar, gdyby klienci przystali na zaproponowane warunki. Bank wymaga, żeby płacili 6 tys. zł miesięcznie przez kolejne trzy lata. – To jakiś absurd! Przed problemami ze spłatą płaciliśmy średnio połowę tego, a teraz, kiedy prosimy o obniżenie rat, mamy płacić dwa razy tyle?! – denerwuje się mężczyzna. – Wiedzą przecież, jakie są dochody tego małżeństwa. W ich przypadku rata nie może przekroczyć 3 tys. zł, bo tak znowu stracą płynność i popadną w problemy – dodaje Oppenheim. Jego zdaniem to celowe podstępne działanie banku, który liczy na kolejną wywrotkę klientów. – Później powiedzą, że dali klientowi szansę na poprawę, a ten znowu zawiódł, więc łatwo będzie całą winę zrzucić na klientów. A potem spokojnie zajmować konta i licytować ich jedyne mieszkanie – mówi ekspert.

Taką samą absurdalną propozycję restrukturyzacji dostał od BPH pan Marek z Tychów. Przed problemami finansowymi miał do zapłaty niecały tysiąc franków miesięcznie. Bank wypowiedział mu umowę przy niewielkim zadłużeniu: 3 tys. franków. Usłyszał, że restrukturyzacja będzie, jeśli w ciągu pięciu dni wpłaci 15 tys. zł. Zdobył pieniądze i dostał nową umowę, ale na… starych warunkach. – W papierach nic się nie zmieniło. Znowu płacę miesięcznie niecałe tysiąc franków. Myślałem, że restrukturyzacja polega na obniżeniu wysokości rat, wydłużeniu okresu spłaty, jakichś kredytowych wakacjach, ale najwidoczniej nie w tym banku – żali się. Przyznaje, że już ma problem z płaceniem. Ciuła, żeby uregulować zaległości za poprzedni miesiąc.

W CO GRA BANK

Te historie przedstawiliśmy Związkowi Banków Polskich. – Nie komentujemy indywidualnych przypadków, ale windykacja zawsze powinna być dla banków ostatecznością – odpowiada dr Przemysław Barbrich, rzecznik ZBP. O błyskawiczne wypowiadanie umów przy niewielkich zaległościach zapytaliśmy też BPH. Nie mógł się odnieść do wszystkich historii z racji na tajemnicę bankową, ale podkreślił, że zgodnie ze swoją strategią i w duchu fair play także w działaniach windykacyjnych traktuje klientów w sposób indywidualny, próbując znaleźć rozwiązanie zgodne z interesami i oczekiwaniami obu stron. „Wypowiedzenie umowy ze względu na zwłokę klienta w regulowaniu należności jest ostatecznością, powodowaną wielokrotnym naruszaniem przez klientów umowy czy postanowień restrukturyzacji kredytu” – pisze do nas Joanna Nagierska z BPH.
– Interesy banku są zrozumiałe, ale trudno mówić o ostateczności w przypadku odmowy restrukturyzacji u klientów, którzy mają świetnie zabezpieczony kredyt, poprawiły im się dochody, chcą płacić. I płacą, nawet wtedy, kiedy bank wypowiedział im umowę – mówi Krzysztof Oppenheim. Zdaniem mec. Mariusza Korpalskiego, radcy prawnego z Poznania, umowa kredytowa to nie jest zwykła umowa sprzedaży. – Już na studiach uczą, że to dokument, do którego nie można wszystkiego wpisać, bo wiele zależy od dogadania się stron – mówi. Ma kilku klientów, którzy chcą pozwać banki za tzw. hodowanie odsetek. Mechanizm zawsze wygląda tak samo: bank czeka na potknięcie klienta, bardzo szybko wypowiada umowę przy jakimkolwiek jej naruszeniu, a wtedy może naliczać odsetki karne i na tym zarabiać.

Jaki wynik finansowy uzyskał bank BPH na skutek wypowiedzenia umowy małżeństwu z Warszawy? Według analizy dokumentów to dodatkowy dochód odsetkowy na poziomie 45 tys. zł. BPH w pierwszej połowie ubiegłego roku zanotował najgorsze wyniki od czterech lat. Zarobił wtedy 61,5 mln zł, czyli o prawie jedną trzecią mniej niż w tym samym okresie w 2013 r. W październiku Amerykanie z General Electric poinformowali, że analizują możliwość sprzedaży akcji BPH. Z bankiem kontaktowaliśmy się wielokrotnie. Przedstawiliśmy historie, przesłaliśmy kilkanaście szczegółowych pytań, zdobyliśmy pełnomocnictwa w sprawie jednego przypadku, tak żeby bank nie mógł się zasłaniać tajemnicą bankową. Większość pytań została przez bank przemilczana. Ich ostateczna odpowiedź nie zajęła więcej niż połowę kartki A4.

Szymon Krawiec